Dzisiaj tak mocno prywatnie będzie.

Generalnie w domu sytuacja patowa: Starsza kilka dni temu zwichnęła nogę, mi chwilę potem wysiadło kolano, tylko Młodsza jako-tako trzyma się w formie. Generalnie rodzina fajtłapów. Ale kto baby od zakupów powstrzyma?:)

Młodsza od tygodnia marudziła, co by jej hulajnogę kupić. Marudziła, marudziła. Wymarudziła, że  dzisiaj pojedziemy. Starsza temat podłapała, wprawdzie hulajnoga mało interesującym przedmiotem jest, ale już sklepy jubilerskie, które w centrum handlowym są, to już inna sprawa. Przecież kasę z urodzin sobie odłożyła. Przecież można połączyć przyjemne dla siostry z przyjemnym dla siebie. Nawet zwichnięta noga na chwilę przestała ją boleć.

No to pojechałyśmy… Ja ledwo kuśtykająca, Starsza w ciut lepszej formie i dziarsko maszerująca Młodsza.  Starsza szybko się ulotniła, twierdząc, że idzie oglądać świecidełka. Młodsza pobiegła po hulajnogę, którą nabyłam, ledwo dotachałam do bagażnika i dawaj szukać Starszej.

Znalazłyśmy się przy wejściu. – To mamuś pokażę Ci, co wybrałam. Bo obeszłam wszystkie sklepy i w każdym było coś ładnego. Chodź, pokażę Ci.

Myślę sobie: Doktor Kaczmarzyk niezaprzeczalnie ma rację (i wszyscy inni), twierdząc, że u nastolatków empatii to ze świecą szukać. Pocieszyłam się, że wędrując po sklepach z błyskotkami będziemy zmierzać w stronę apteki, to może moja noga da się przekonać, że wysiłek wart zachodu. Obiecałam jej kupić opaskę elastyczną z nadzieją, że ból się zmniejszy.

Moja noga ledwo ledwo próbuje nadążyć za tempem Starszej, która prawie zapomniała o zwichnięciu. Obeszłyśmy wszystko, co było do obejścia, obejrzałyśmy ze sto świecidełek. Ale wiecie, jak to u nastolatków – decyzje bywają albo bardzo pochopne, albo bardzo trudne. Zaliczyłyśmy aptekę, i już już mam w głowie wizję przybliżającego się auta i powrotu do domu, by zaopiekować się obolałą kończyną, kiedy słyszę od Starszej: – Wiesz, to ja jeszcze wrócę do tego pierwszego sklepu, bo jednak tam były najładniejsze kolczyki…

Uff, moje ciało całym sobą wypuściło parę westchnienia, jak lokomotywa Brzechwy.

– Dziecko, ale moja noga… – myślałam, że zdążę powiedzieć, jednak jej już nie było.

Siadłam z Młodszą i czekam. Mija minuta, druga, piąta. Dla mnie już prawie wieczność cała. Widzę – wraca Małpa jedna. Od ucha do ucha się szczerząc. No tak, myślę, przecież nie mają empatii. Przecież tysiąc razy to już słyszałam, więc jako pojętna matka zdaję się rozumieć. Ja tak, moja noga nie…

No i staje to to Duże przed mną z wyciągniętym zawiniątkiem i szczerząc zęby mówi:

– Zobacz, zobacz, zobaczJ, kupiłam…

I podaje mi torebkę z pudełkiem na kolczyki. Uff, myślę, przynajmniej swoją kasę wydała, to właściwie nie najgorzej.

Jakoś coś mnie tknęło. Powoli wyciągam pudełko, a w całym moim ciele pojawia się nieuświadomione jeszcze, jak wiosna za oknem przekonanie, że coś tu nie gra… No i nie zagrało. Otworzyłam i zobaczyłam… charm, który wieczność temu tego samego wieczora zwrócił moją uwagę wśród tysiąca obejrzanych świecidełek.

– To za te 14 lat męczarni ze mną, usłyszałam patrząc przez łzy na szczerzącego się przede mną dorastającego młodego człowieka. Podobno bez empatii. A jednak zdarza się. Nawet jeżeli to wyjątek, który potwierdza regułę.