Zacznę przewrotnie, bo i całość przewrotna będzie…

Kiedy pracuję warsztatowo z rodzicami i robię z nimi ćwiczenie: „na jakiego człowieka chciałbyś, żeby wyrosło Twoje dziecko?” padają różne odpowiedzi…
Zresztą sami weźcie kartkę i wypiszcie wszystko, co Wam do głowy przyjdzie w odpowiedzi na powyższe pytanie:).
A zatem, co odpowiedzieliście? 
Ja powiem Wam, co słyszymy na warsztatach. Przeważające odpowiedzi uczestników warsztatów to: na szczęśliwego człowieka, na dobrego człowieka, pomagającego, życzliwego, empatycznego. Żeby miał/a wokół siebie przyjaciół, żeby szanował/a pracę i innych. Żeby inni mieli w niej/nim wsparcie…
No właśnie, czy rzuciła Wam się w oczy pewna nierównowaga? Nie wiem, jak wyszło u Was, ale ja często słyszę: „żeby inni”. Bo ja w tytule stoi: kochaj bliźniego swego. Tylko często zapominamy o tej drugiej części: kochaj innego, JAK SIEBIE SAMEGO. A siebie samego często w tym wszystkim nie ma… Bo na etapie wpajania naszym dzieciom ważnych wartości o tej jednej zapominamy. Żeby kochało siebie. A skoro siebie kochać nie potrafi, to tego bliźniego ma kochać, jak???…  Jak być dobrym dla innych, skoro dla siebie nie jesteśmy, bo nie wypada, bo to egoizm. Bo tak jest nieładnie…
Czy widzicie nierównowagę pomiędzy tymi dwiema częściami? Ile rzeczy wypisaliście przy Waszym dziecku w kontekście bycia dla innych? A ile dla samego siebie?
Czyżby to bycie dobrym dla siebie gdzieś się zgubiło? Było mniej ważne? 
Pracując z rodzicami, mijając ich w szkole czy na placu zabaw też to obserwuję:
„Podziel się”, „przeproś”, „nie wypada odmawiać”, „brzydko być egoistą/egoistką”. „Musisz zjeść obiad do końca, bo cioci/babci będzie przykro”.
Nieważne, że nasze dziecko chce inaczej. Nieważne, że nie chce. Zasada jest taka: najpierw inni, potem ja. A przecież tych innych mam kochać, jak siebie samego…
A potem te nasze dzieci stają się dorosłe. Potem wchodzą w związki, stają się rodzicami. 
I robią wszystko, by zadowolić innych. 

I nagle okazuje się, że dobrzy nie jesteśmy. Że przychodzi złość, frustracja, poczucie braku równowagi… Że nasze żale przelewamy na innych. Tych bliższych i tych dalszych… Że, no właśnie… Kochamy innych jak siebie samego, a że siebie nie potrafimy kochać, bo nie wypada, to w ostateczności tych innych też jakoś tak do końca nie kochamy…

I kiedy myślę o relacjach w rodzinie to często widzę podobny schemat: najpierw jesteśmy dla dzieci. One przede wszystkim. Potem, jeżeli damy radę, mamy siłę to może ciut ciut troszeczkę jesteśmy dla partnera/partnerki. Na bycie dla siebie najczęściej nie starcza nam już ani siły, ani czasu. 
Bo przecież tak nas wychowano. W byciu dla innych. Bo bycie dla siebie to (nie)zdrowy egoizm. I mimo że czujemy podskórnie, że gdzieś nas w tym podejściu oszukano, to sami często to oszustwo sprzedajemy naszym dzieciom… Przekazujemy dalej…
Czas wrócić do naszej kartki z początku ćwiczenia. Czas zrobić z niej kartkę życzeń dla naszego dziecka kiedy dorośnie: Drogie Dziecko, życzę Ci, byś miał/a odwagę myśleć o sobie, byś miał/a czas na swoje przyjemności. Życzę Ci byś miał/a siłę zadbać o siebie, by potem móc świadomie być dla innych. Życzę Ci, byś kochał/a siebie samego tak, jak bliźniego swego…