“Tylko ten nie popełnia błędów, kto nic nie robi” głosi znane powiedzenie. Ale nam, rodzicom, nieraz daleko jest do patrzenia w ten sposób na nasze dzieci. Przecież jesteśmy od tego, by nauczyć je jak żyć, a nawet więcej, jak żyć właściwie, poprawnie, zgodnie z zasadami. Sami dochodziliśmy całe dekady do miejsca, w którym jesteśmy, czyli jako takiego ogarniania świata i wyrobienia sobie zdania o rzeczywistości, nas samych i całej reszcie ludzi. Naturalne jest, że będziemy chronić pociechy przed błędami, które sami popełniliśmy, bo lepiej uczyć się na cudzych niż swoich.

To jak to w końcu jest z tymi porażkami?

Wiele powiedzeń z lekkością rzucanych w eter, w nadziei, że nasz nastolatek wyciągnie z nich głębię mądrości i nagle zmieni swoje zachowanie jest zwięźle mówiąc nic niewarta. Są jak hasła motywacyjne, które na pierwszy rzut oka pasują do każdej sytuacji, lecz sprawdzają się w niewielu. Tak jak w podobnie brzmiącym “Ten się nie myli, kto nic nie robi”, nie stajemy się nieomylni, nie podejmując działań, tak obserwując porażki innych nie zawsze zapamiętamy płynące z nich lekcje i uchronimy siebie lub dziecko przed potknięciem.

Wielce prawdopodobne jest, że nauczyliśmy się omijać dziury i chodzić uważniej po kamienistym gruncie dopiero, gdy kilka bądź kilkanaście razy przewróciliśmy się i wpadliśmy do tego samego dołka. Oczywiście można spróbować temu zaprzeczyć. Można edukować dziecko biegając za nim na placu zabaw, werbalizując każde dostrzeżone niebezpieczeństwo — od mokrej zjeżdżalni po kręcącą się karuzelę. Nastolatkom można wbijać do głowy, które dzielnice są niebezpieczne i o jakiej porze złoczyńcy wychodzą na żer oraz gdzie w Internecie czyha najwięcej bezmyślnych, wulgarnych, rasistowskich, czy w ten lub inny sposób krzywdzących treści. Młodym dorosłym wciąż przypominać, żeby zakładali szalik i czapkę, gdy zimno na dworze, wskazywać intratne kierunki rozwoju na rynku (tym samym, dając do zrozumienia, że cała reszta jest niegodna uwagi) i sugerować właściwy rodzaj partnera/partnerki na całe życie. Dzięki temu zyskujemy pozorny spokój ducha i niepozornie zlęknioną osobę, której trudno przychodzi podejmowanie decyzji bez konsultacji z mamą czy tatą.

Powtarzanie tego samego błędu to norma, nie wyjątek. Zanim zrozumiemy jak można coś zrobić lepiej, musimy to zrobić gorzej. Zapewne wielu z lekcji nigdy nie zaliczymy, działając automatycznie, ulegając pragnieniom, mając nadzieję, że tym razem się uda. Mimo to wydaje nam się, że jako rodzice po pierwsze powinniśmy być nieomylni, szczególnie w kwestii wychowania dziecka, a po drugie wypadałoby, żeby dziecko również stawało się nieomylne przez obserwowanie i słuchanie nas.

Penalizowanie błędów istnieje od zawsze. Jest to zapewne jakiś mechanizm przetrwania. Jednak w dzisiejszym społeczeństwie drobne pomyłki potrafią kosztować sporo nerwów, które działają jak procent składany. Wszystko pędzi i się udoskonala, więc każde potknięcie to wyimaginowany kopniak wstecz. Jak mają się czuć dzieci, które obserwując rodziców uczą się, że porażki są niedobre lub, co równie niebezpieczne, w akceptacji porażki nie ma miejsca na uczucia — trzeba się szybko pozbierać, nie mazgaić i zasuwać do przodu. Przypomnijcie sobie, gdy wasze dziecko dopiero uczyło się chodzić, potem biegać (może było odwrotnie), a później jeździć na rowerze. Czy ilekroć upadło mówiliście, że nic się nie stało, że nie ma co płakać, że to normalne, a zaraz potem oczekiwaliście od małego człowieka, że spróbuje ponownie z takim samym zapałem i uśmiechem na twarzy? Czy to dziecko miało czas, by pobyć z “porażką”, poczuć ją w otoczeniu wsparcia i miłości, bez komentarzy, porad, nakazów, czy uwag? Najzwyczajniej w świecie być, zamiast starać się coś osiągnąć?

Błędy to jedynie wyraz naszego światopoglądu, kultury i uwarunkowań, którymi kierujemy się na co dzień. To, co przekazujemy dzieciom zostanie zasymilowane nie jako drogowskaz, lecz solidnie zbudowana autostrada bez zjazdów czy postojów. Dzieci będą musiały je same zrobić. Dlatego ważne, byśmy zastanowili się, jaką autostradą chcemy, by podróżowały. Żeby się do tego przygotować spójrzmy na naszą: lęk przed podjęciem złej decyzji, przed niewyłapaniem “oczywistych” sygnałów, że z naszym nastolatkiem dzieje się coś niedobrego, przed sprawieniem zawodu partnerowi/szefowej/rodzicom/znajomym, przed niespełnionym życiem, niewykorzystanym potencjałem, niezrealizowanymi marzeniami, nieudanym związkiem, brakiem wolności finansowej. To błędy, których się lękamy wynikające z decyzji, które są następstwem tego, że nie jesteśmy i nigdy nie będziemy idealni. Zapominamy, że sukces i porażka nie mogą istnieć bez siebie. Przenikają jedno w drugie, pozwalają dostrzec między nimi różnicę i są nieodłączną częścią życia. Możemy patrzeć na nie przez pryzmat kultury, tego, co w danej chwili jest na topie, oczekiwane przez innych albo spojrzeć własnymi oczami, zastanowić się, czego się lękamy i czy przypadkiem te lęki nie pakują nas w całą masę błędów, od których usilnie staramy się uciec.

Może wcale nie trzeba uciekać, bo życie to coś płynnego, zmiennego, bez definicji sukcesu i porażki. To my nadajemy mu znaczenie, a jak już raz coś nazwiemy, to trudno nam potem dostrzec w nim coś więcej, coś innego. Więc czy te umowne błędy są faktycznie błędami, czy też odnajdywaniem siebie w świecie, w którym przyszło nam żyć? Przecież każdy ma prawo (a nawet powinien) się odnaleźć. Może tak będzie nam i naszym dzieciom odrobinę łatwiej podróżować po autostradzie.

Tags:

No responses yet

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *