Wyobraź sobie, że jesteś gałązką. Dookoła szaleje huragan, targając tobą we wszystkie strony, a silny deszcz stara się przygnieść cię i złamać. Uginasz się, lecz po chwili powracasz do pierwotnego kształtu. Może tracisz kilka listków, ale wiesz, że na wiosnę odrosną.
Trudne wydarzenia, które nas spotykają nieraz pozostawiają ślad. Mimo to prostujemy się i żyjemy dalej, niejako powracając, jak wspomniana gałązka do naturalnego kształtu. To właśnie nazywamy rezyliencją.
Słowo zaczerpnięte najpierw z łaciny, a następnie z angielskiego, nie bardzo ma polski odpowiednik. Próbowano je zastąpić odpornością, sprężystością, giętkością, jednak żaden wyraz nie oddawał w pełni tego, czym jest rezyliencja.
Czym jest rezyliencja?
Przyjmuje się, że jest to cecha wrodzona, jednak oprócz genów olbrzymi wpływ ma na nią otoczenie, w którym się wychowujemy i żyjemy. Rezyliencja jest cechą indywidualną i dynamiczną, to znaczy że na te same bodźce (traumy, przeżycia) każde z nas reaguje inaczej zależnie od środowiska i wieku. Czy można ją utracić? Badania wykazały, że około 10 proc. populacji ma poważne trudności w podniesieniu się po urazach, co podkreśla dynamiczność rezyliencji. Wiadomo natomiast, że osoby z wysokim poczuciem własnej wartości, optymistyczne, przekonane o własnej sprawczości, elastyczne, zaradne i ekstrawertyczne mają wysokie szanse na poradzenie sobie z doświadczeniem urazowym [1]. Poza wewnętrznymi, jednostkowymi zasobami, czynniki te kształtowane są również przez społeczeństwo i rodzinę. Jednym z podstawowych narzędzi do budowania rezyliencji są relacje — w związku, pracy, szkole, z rodzicami, nauczycielami, znajomymi. Nic więc dziwnego, że rodzina nuklearna będąca podstawową grupą społeczną, ma olbrzymi wpływ na formowanie “odporności” na trudne doświadczenia życiowe. Skoro tak wiele zależy od rodziców i wczesnodziecięcych relacji z nimi, powstaje pytanie…
Jak nie zepsuć tego, w co wyposażyła nas natura i jak rozwijać potencjał rezyliencji?
Możemy zafundować dzieciom dwa zestawy czynników: ryzyka lub chroniących. Te pierwsze nie pomagają, a niekiedy niszczą naturalne zasoby człowieka. Te drugie wspierają i rozwijają, dając coś na kształt pancerza. Jednak najpierw powinniśmy się zająć sobą, by z bardziej świadomej i wspierającej pozycji towarzyszyć procesowi rozwoju rezyliencji u dziecka.
Jeśli sami mamy trudności w rozumieniu siebie, nazywaniu tego, co czujemy i czego potrzebujemy oraz komunikowaniu naszych potrzeb, z podobnymi ograniczeniami spotkają się nasze dzieci, gdy będą potrzebowały od nas pomocy. Tak jak w samolocie maskę tlenową najpierw zakładamy sobie, a następnie najmłodszym, tak w rodzinie powinniśmy najpierw spojrzeć na siebie, własne schematy poznawcze, które mogą nam przeszkadzać w budowaniu zdrowej relacji z dzieckiem. Znaczącą rolę odgrywa tu komunikacja — zarówno werbalna, jak i język ciała. Gesty, przytulanie, czy empatyczna mimika są ważnym uzupełnieniem słów, wykraczając poza ich ograniczenia. To znaczy że w niektórych sytuacjach wystarcza po prostu uważne bycie przy drugiej osobie. Wchodząc do pokoju dziecka nie musimy zaczynać od słów krytyki (że śmierdzi, że bałagan albo że lekcje nieodrobione). Lepiej zastanowić się z czym przychodzimy, dlaczego i po co, a niepotrzebne komentarze, które błądzą po naszej głowie i szukają ujścia jako mechanizm samoregulacji, zatrzymać, nim dotrą do strun głosowych. W niektórych sytuacjach mogą przyjść nam z pomocą synonimy. Człowiek “wkurzony” może znaczyć “zdenerwowany”, “poirytowany”, “sfrustrowany” albo “przybity”. Każde z tych słów niesie za sobą inny ładunek emocjonalny i wpływa nie tylko na odbiorcę, ale na nas. Może wcale nie czujemy się “bezsilni”, a “zawiedzeni” lub “zagubieni”.
Jako rodzice mamy ogromny wpływ na to, jak nasze dzieci radzą sobie z problemami i jakie narzędzia dostają od nas w spadku. Sytuacja komplikuje się, gdy dziecko wychowuje się tylko z jednym rodzicem albo w rodzinie biednej, z uzależnieniami, czy chorobami psychicznymi. Patrząc na statystki EAPN Polska, z których wynika, że w roku 2023 aż 7,6 proc. dzieci w Polsce żyło w skrajnym ubóstwie, można założyć, że dla minimum pół miliona podopiecznych radzenie sobie z urazem jest co najmniej utrudnione [2]. Dlatego tak ważna jest szczera troska, opieka, wsparcie, otwarta komunikacja, poszanowanie drugiej osoby i jej uczuć. To wszystko przekłada się na wzmacnianie obecnych w każdym z nas mechanizmów radzenia sobie z sytuacjami trudnymi, urazowymi, ponieważ podbudowuje w nas poczucie własnej wartości i sprawczości. Pocieszające jest, że niekiedy wystarczy jedna osoba, niekoniecznie z rodziny, by zwiększyć poczucie bezpieczeństwa i pewności oraz dać oparcie młodemu człowiekowi. To dobra (choć niezwalniająca nas z obowiązku) wiadomość, ponieważ czynniki chroniące mogą pochodzić z otoczenia dziecka, np. od nauczyciela, przyszywanego wujka, czy ciotki, dziadków itp. Ich działania, tak jak nasze, mogą pomagać dziecku w socjalizacji, stymulując rozwój narzędzi ułatwiających wyjście z traumy.
Jesteśmy zależni czy niezależni?
Równocześnie dzisiejsza zachodnia wizja człowieka będącego sobie sterem, żeglarzem, okrętem nie sprzyja wrażliwości na drugą osobę. Wręcz omija lub bagatelizuje ważną kwestię, tj. nie żyjemy w próżni i, chcąc nie chcąc, jesteśmy częścią społeczeństwa i otaczającej nas natury. A człowiek zwierzęciem społecznym jest. Obrazowo przedstawił to Alan Watts w książce “The Book on the Taboo Against Knowing Who You Are”, pisząc: “Nic nie zawodzi tak jak sukces — ponieważ narzucone sobie zadanie naszego społeczeństwa i wszystkich jego członków jest sprzecznością: wymuszać rzeczy, które są akceptowalne tylko wtedy, gdy dzieją się bez użycia siły. To z kolei wynika z definicji człowieka jako niezależnego podmiotu (…) obarczonego zadaniem naginania świata do swojej woli”. Jesteśmy zależni od siebie, co widać po naszym zachowaniu, które zmienia się zależnie od sytuacji. Inaczej prezentujemy się w pracy niż w domu, czy na spotkaniu ze znajomymi. Wykorzystanie tych zależności, by wspierać siebie nawzajem, skupiać na dobrych stronach, pomagać zamiast krytykować, dawać przestrzeń do popełniania błędów, akceptować i kochać, pozwoli na budowanie rezyliencji, wykorzystując zasoby istniejące w każdym z nas.
[1] “Dyskurs na remat resilience — konteksty i aspekty praktyczne”. Krzysztof Szwajca; Psychoterapia 1 (168) 2014, strony 99-107.
[2] https://www.eapn.org.pl/aktualnosci/poverty-watch-2024-polska-na-krawedzi-kryzysu-spolecznego-ok-25-mln-polakow-zyje-ponizej-minimum-egzystencji-a-ok-173-mln-ponizej-minimum-socjalnego/