I jeszcze trochę o nastolatkach – tak post scriptum poprzedniego artykułu.
Jeszcze niedawno myślałam, że jedna dojrzewająca w domu latorośl to kosmos. Tak to prawda… Ale dwie dorastające panny, to powiedziałabym, że całe UNIVERSUM.
A mimo to, nie zapeszając, odnajduję w tym okresie przeogromny potencjał. I ogrom radochy.
Bo po latach rozmów o potrzebach i emocjach Młodsza (właśnie wchodząca w okres dojrzewania) przychodzi i mówi: mamo, jestem dzisiaj taka sfrustrowana. Albo: czarny ten dzień – potrzebuję się przytulić. Przytulisz???
Jeszcze niedawno, kiedy wychodziła ze szkoły potrafiła niemalże kopać, gryźć, i gwoździe w serce wbijać: wszystko było nie tak. A to źle, że się uśmiechnęłam albo jeszcze gorzej, że nie. Każdy pretekst był dobry.
– Zmęczona jesteś? – pytałam niekiedy.
– Potrzebujesz się przejść czy wyskakać? – pytałam kiedy indziej.
– Potrzebujesz pomilczeć? – kiwanie głową. – Ok. To jak będziesz chciała, jestem obok. Zawsze możesz odezwać się pierwsza.
To nie przyszło od razu. Nieraz sama byłam na skraju cierpliwości i wytrzymałości, szczególnie, kiedy coś w pracy poszło nie tak, jakiś kierowca zajechał mi drogę, czy ktoś przede mną wykupił w piekarni moje ulubione bułki.
– Wiesz, mi dzisiaj też jest ciężko – mówiłam wtedy. – Mam za sobą męczący dzień. Jestem rozdrażniona.
Ale bywały też chwile, kiedy dzień był cudny:
– Co było dzisiaj w szkole dla Ciebie najważniejsze? – pytałam i słuchałam.
A potem dzieliłam się swoją radością:
-A… wiesz, bo u mnie był dzisiaj bardzo fajny dzień. Miałam super szkolenie. Bardzo ciekawą grupę miałam…
Minęło kilka lat.
Dzisiaj słyszę: wiesz, bo ja dzisiaj taka sfrustrowana jestem. Od rana moje potrzeby nie są spełniane. Przytulisz? No i przytulam. Tak długo jak potrzeba. A potem robimy razem gorącą czekoladę. I już jest dobrze…