Od jakiegoś czasu wędrowało za mną pytanie: czy pomiędzy ocenami a poczuciem własnej wartości (inaczej zwanym samooceną) istnieje jakiś związek. A jeżeli tak, to co jest pierwsze, czyli potocznie mówiąc: jajko czy kura?
Czym jest poczucie własnej wartości? To zespół ocen i sądów, które dana osoba ma o sobie samym, skupiając się na takich sferach, jak: wygląd zewnętrzny, własne osiągnięcia, uzdolnienia i przekonania o własnych możliwościach. Bardzo wiele badań wskazuje na to, że poczucie własnej wartości jest czymś w rodzaju hamulca lub akceleratora naszych działań. Osoby o zaniżonym poczuciu własnej wartości częściej będą rezygnować z podejmowania różnych zadań i wyzwań w związku z przekonaniem, że: „ja przecież nie potrafię, nie nadaję się, i tak mi nie wyjdzie”, a osoby o zbyt wygórowanej samoocenie będę podejmowały się zadań nieadekwatnych do ich możliwości, a przez otoczenie mogą być postrzegane, jako te, które ciągle zadzierają przysłowiowego nosa.
Najbardziej pożądanym poziomem jest tzw. umiarkowanie wysoki poziom samooceny. Za każdym razem na to, jak o sobie myślimy ma wpływ wiele czynników, które kształtują nasz stosunek do samego siebie już w wieku dziecięcym, a im dalej w las, tym trudniej zmienić nam wyobrażenia o sobie samym. Wpływ na to mają: oceny i osądy wydawane przez najbliższe nam osoby (rodziców, dziadków i innych ważnych dorosłych), a także opinie rodzeństwa, rówieśników i nauczycieli. W sytuacji, kiedy osiągnęliśmy sukces – wzrasta nasze poczucie własnej wartości, kiedy zaś zaliczymy klęskę pojawia się niezadowolenie z samego siebie, często wstyd, spada poziom wiary we własne możliwości.
Uczniowie o niskim poczuciu własnej wartości nie wierzą w to, że mogą odnosić w szkole sukcesy, a zgodnie z prawem samospełniającej się przepowiedni, jak zakładają, że i tak im nie wyjdzie, to nie wychodzi… Z góry przyjmują, że nie powiedzie im się na sprawdzianie, nie rozwiążą poprawnie zadań domowych, często są bierni i szybko się zniechęcają. A komentarze szkolne podtrzymują ich obraz samego siebie, bowiem raczej usłyszą: „Iksiński, znowu jedynka”, niż: „Iksiński, rozwiązałeś 2 zadania pozytywnie, to zdecydowanie lepiej niż poprzednim razem”.
Kiedy przyjrzymy się strategiom, jakie przyjmują dorośli w kontaktach z dziećmi, możemy wyróżnić dwa bieguny (oba ukierunkowane na dobro dziecka):
dorośli (rodzice i nauczyciele) po jednej stronie przyjmują postawę krytyki i ganienia, zakładając, że dzięki wytykaniu błędów, dziecko pod wpływem poczucia wstydu lub chęci dorównania lepszym będzie starać się poprawić swoje zachowanie, podciągnąć wyniki w nauce…
dorośli (częściej rodzice) po drugiej stronie przyjmują postawę skrajnego uwielbienia dla dzieci, achów i ochów, wychwalania ponad miarę. Takie dzieci tez nie będą czuły motywacji do działania, bo cokolwiek zrobią (nawet byle co), i tak zostaną pochwaleni i nagrodzeni przez rodziców…
Zachowanie zdrowego umiaru ulokowanego gdzieś po środku, jednak z widocznym przesunięciem w kierunku dostrzegania plusów, podkreślania prawdziwych sukcesów (a takimi może być np. napisanie wypracowania tylko z 5 błędami ortograficznymi, kiedy w poprzednim było ich 10) jest ważnym elementem budowania w dziecku poczucia własnej wartości. Dla dziecka bowiem bardzo ważne jest, jak postrzegają je inni: najpierw dorośli, potem też grupa rówieśnicza. Jeżeli ci pierwsi pokażą, że wierzą w dziecko i mają zaufanie, że potrafi, że umie, że jest DOBRE z założenia, to takie dziecko dużo łatwiej wejdzie w grupę rówieśniczą i tak tez będzie przez nią postrzegane.
Zainteresowanych tych tematem odsyłamy m.in. do:
badań prof. J. Hattiego,
wykładu na TED Każde dziecko potrzebuje mistrza.