Dzisiaj w samochodzie moja ósmoklasistka jadąc na egzamin wysnuła taki wywód:
– Mamiś, dlaczego nauczyciele prawie wcale nie rozmawiali z nami na temat strajku? Wiedzieliśmy, że prawdopodobnie będzie, ale nikt w szkole nie pomyślał, żeby wykorzystać nasz głos i nasz potencjał. Bo wiesz, ja jestem za nauczycielami, uważam, że powinni zarabiać więcej, ale jestem też za zmianami w szkole. Takimi prawdziwymi zmianami. Czy uczniowie będą brać udział w okrągłym stole?
I w tych kilku zdaniach pojawiło się dla mnie tak wiele wątków, że pomyślałam, żeby choć dwa z nich tutaj poruszyć.
Po pierwsze (jako była politolożka) mam poczucie, że nauczyciele nie wykorzystali (póki co) największego posiadanego przez siebie potencjału. A mianowicie: rzędu dusz, z którym pracują na co dzień. Próbując ustalić dlaczego, zdaniem nauczycieli, rząd (ten polityczny, a nie dusz) nie przejmuje się ich głosem i tak skutecznie i zaparcie odmawia przyznania im podwyżki, usłyszałam: bo jesteśmy zbyt małą, a przez to nieatrakcyjną grupą i nasze głosy niewiele zmienią w najbliższych wyborach. To fakt, głosy samych nauczycieli może i nie, ale rzędu dusz (tych uczniowskich), którzy dzień w dzień jeszcze przed strajkiem przychodzili, słuchali i zabierali do domu nauki już może tak… I wcale nie chodzi tu o polityczną indoktrynację. A o zwykłe – partnerskie w stosunku do uczniów (i ich rodziców) postawienie sprawy, że współczesna szkoła jest złem przede wszystkim dla uczniów. Że system, w którym przyszło nauczycielom pracować, jest przestarzały, ogłupiający i nieprzystający do rzeczywistości. A nauczyciele niewiele mogą na to poradzić, bo sami mają w tym systemie związane ręce… Żałuję, że ten potencjał został tak słabo wykorzystany.
Po drugie: kiedy słyszę lub czytam wpisy i propozycje zmian w oświacie, to za każdym razem widzę mądrych, elokwentnych i przekonanych o swoich racjach dorosłych. Oczywiście tak świat jest zbudowany, że to my wiemy lepiej. Ale… jeżeli powtarzamy, że obecna lekcja historii jest być może jedną z najważniejszych lekcji w jakich uczestniczą nasze dzieci, to być może niektóre z nich (podobnie, jak moje dzieci) zaczną wysnuwać z tej lekcji raczej smutny wniosek: wszystko o nas bez nas. I tu kolejna przestrzeń do wykorzystania, jeżeli tylko my dorośli będziemy chcieli słuchać. Bo nasze dzieci (może nie wszystkie, może nie zawsze), doskonale wiedzą, które lekcje są ciekawe, a które nie, z których wynoszą coś poza zabazgrolonymi kartkami w zeszycie. To przecież nie my dorośli, a nasze dzieci będą potencjalnymi odbiorcami zmian systemowych (jeżeli te kiedykolwiek nastąpią). Może warto zapytać ich o zdanie: jak według Was powinna wyglądać szkoła, żeby chciało się Wam chcieć. I to przecież nie musi być jedyny głos w dyskusji. Bo to nie o to chodzi. Ale sięgając pamięcią wstecz, demokracja w Polsce symbolicznie zaczęła się od… Nihil Novi.