Czyli dlaczego Pozytywna Dyscyplina nie mieści się w Wychowaniu w szacunku
Bardzo wiele ostatnio widzę i słucham opinii i argumentów dotyczących Pozytywnej Dyscypliny – klasycznej metodzie wychowawczej, która od ponad 30 lat rozwija się na świecie,a ostatnimi laty także w Polsce. I w wartościach prezentowanych przez autorów tej koncepcji wygląda ona bardzo obiecująco. Mamy tutaj takie fundamenty jak: wzajemny szacunek, identyfikację przekonań stojących za zachowaniami, koncentrację na poszukiwaniu rozwiązań czy choćby pokazywanie dzieciom, że są kompetentne. Przeczytałam książki, byłam na wykładach, aż trafiłam na karty Pozytywnej Dyscypliny. Od zawsze coś mnie w tym podejściu delikatnie lub bardziej gniotło. Przeszkadza mi już sama nazwa (oraz nazywanie tego podejścia ,,metodą”), no jakże przecież dyscyplina może być pozytywna? Jakoś mi to nie pasuje, no ale nie będę przecież skreślała podejścia przez samą nazwę. No ale niestety im bardziej w las… tym więcej w Pozytywnej Dyscyplinie argumentów, z którymi w naszym nurcie Wychowania w Szacunku nie możemy się zgodzić. Dlaczego? Ano dlatego, że to co ładnie wygląda na poziomie wartości, jeśli zaczyna być rozwijanie o przykłady i konkretne porady moim zdaniem często nie ma nic wspólnego z szacunkiem dla dziecka. Dla nas jedną z ważniejszych wartości jest autentyczność – i to na tej wartości dorosły może budować swój autorytet i więź z dzieckiem. Jeśli mam konkretne zadanie do wykonania – jeśli dziecko np. mnie nie słucha, to wg Pozytywnej Dyscypliny powinnam postąpić w określony w kartach sposób. Gdzie wtedy chowa się moja autentyczność? Nie mogę postąpić tak, jak czuję, tylko tak jak jest określone w metodzie. Moje dziecko nie widzi wówczas mnie – człowieka z krwi i kości tylko osobę schowaną za jakąś techniką.
Skoro moje dziecko ma dzięki stosowaniu Pozytywniej Dyscypliny lepiej poznać siebie i swoje emocje, to dlaczego zostaje po prostu ukarane kiedy w 10 minut nie spełniło mojego żądania (wg jednej z kart idzie spać bez bajki)? Czy też naprawdę jest duża różnica pomiędzy stosowaniem pozytywnej przerwy (kiedy dziecko nie zachowuje się, jak powinno i ma iść się uspokoić) od karnego jeżyka?
Jeszcze jedną moją dużą wątpliwość budzi ilość i szereg rad w tej metodzie, które pod ładnymi nazwami kryją prostą manipulację. Kiedy moje dziecko jest zezłoszczone ja do niego mam powiedzieć ,,Potrzebuję się przytulić”, nawet jeśli ono nie chce, mam wymuszać na nim mówiąc, że ja ,,bardzo potrzebuję”. W wielu miejscach Pozytywnej Dyscypliny stosuje się też metodę ograniczonego wyboru – co nie ukrywam, może być potrzebne w kryzysowych momentach, ale nie na co dzień. Czy to znów nie jest po prostu manipulacja? Niektóre propozycje owej metody nawet mnie rozśmieszyły: np. ta kiedy Twoje dzieci się kłócą w aucie, zatrzymaj samochód i czytaj książkę do czasu, aż sami nie poradzą sobie z tą sprawę. Oczami wyobraźni widziałam siebie o poranku w trakcie drogi do pracy czytającą książkę kiedy moje pociechy okładają się z tyłu. Ciekawe na którą dotarlibyśmy na wskazane miejsce. Ciekawiło mnie też to, czy z dwulatkami już można zastosować tę strategię? 🙂
Za dużo w Pozytywnej Dyscyplinie dla mnie zgrzytów, znaków zapytania i niepewności żebym uważała, że ona jest właśnie tym nurtem, pod którym możemy się podpisać. Zostajemy jednak przy swoim mało metodycznym podejściu. Wybieram jednak autentyczność i niedoskonałość bez gotowych odpowiedzi i złotych rad. Takie po prostu nie istnieją. Wszyscy my: i dorośli i dzieci jesteśmy tak różni, że wtłaczanie nas w klasyczne metody nie pomoże…