Mam czasem momenty wątpliwości. A może zakopać to całe wychowanie w szacunku głęboko pod ziemię i wprowadzić rygor rodem z wojska. Kary, nagrody, groźby i manipulacje, żeby już tylko te moje dzieci były w końcu posłuszne. Tak wyobrażam sobie, że piję ciepłą kawę a moje dzieci robią dokładnie to, o co je proszę i to w tej samej sekundzie, kiedy to mówię. Potem robię oddech i wyobrażam ich sobie jako dorosłych ludzi, którzy robią wszystko, co chcą od nich inni. Dorosłych bez poczucia własnej wartości, bez świadomości siebie i bez kontaktu z tym, co ważne. Robię kolejny wdech i już wiem, że nie chcę dla nich takiej przyszłości. Nie wiem, co będą w życiu robić, jakie wybiorą ścieżki, chcę jedynie, by robili to w zgodzie ze sobą. Żeby mieli wytworzone kompetencje społeczne lepiej niż tabliczkę mnożenia i całki. Żeby potrafili budować relacje z innymi ludźmi, relacje oparte na zaufaniu, trosce i empatii. A tego nie nauczą się nigdzie indziej, tylko dzięki temu, że zbuduję z nimi tu i teraz autentyczną relację. Nie mówię, że to jest prosta droga, jestem pewna, że można łatwiej. Ale ja tak chcę…