Październikowa sobota, piękna pogoda  żeby wyjść na dwór z dziećmi i odpocząć po całym tygodniu szkolnych zajęć i popołudniowo-nocnego odrabiania lekcji. Tymczasem rano słyszę: Mamo, czy może do nas wpaść Jagoda? Mamy do zrobienia projekt na w-f o zdrowym trybie życia.

Oczy przetarłam, dwa razy się uszczypnęłam, ba nawet twarz zimną wodą przemyłam (bo tak podobno zdrowo), żeby upewnić się, czy dobrze usłyszałam. Niestety dobrze…

Rano poszła drukarka w ruch, zaraz później trzeba było pojechać do sklepu po dodatkowe materiały, bo projekt miał być w formie plakatu. No i jak to moje dziecię z koleżanką zasiadło o 14.00 do tego plakatu, gdzie (wymyśliły sobie) motywem przewodnim będzie dużo uchu na świeżym powietrzu, tak skończyły o 19.00. W sam raz żeby wyjść i przećwiczyć treść plakatu w praktyce…

Czy tylko ja widzę absurd tej sytuacji? Plakat na w-f… W klasie sportowej… Do tego zadany do zrobienia przez weekend… Absurd tejże sytuacji nawet dzieci dostrzegły, cóż okazało się, że zadanie jest obowiązkowe, więc mimo absurdalności twardo przy nim siedziały…

W niedzielę nie będzie lepiej, bo poza zadaniem domowym z w-fu, mamy jeszcze zadania z wielu innych przedmiotów i kilka zapowiedzianych kartkówek plus sprawdzian z j. polskiego.

Kilka dni temu czytam w gazecie bardzo kolorowej o tym, jak gwiazdy wybierają i przebierają w stołecznych szkołach, żeby ich dzieci miały jak najlepszą edukację. Pani X chwali się, że u jej syna lekcje prowadzone są po francusku, dzieci mają zajęcia na tak wysokim poziomie, że  syn musi korzystać z korepetycji, ale przecież to dla jego dobra… Inna z mam mówi, że dla niej najważniejsze było, by dziecko rozwijało się z przedmiotów ścisłych, więc znalazła prywatną szkołę, gdzie już w trzecim roku edukacji dzieci mają dodatkowe zajęcia (nieobowiązkowe oczywiście) z fizyki i chemii. Inny tatuś z dumą opowiada o worku zajęć dodatkowych, na które biega ze swoim małym geniuszem. Szachy i dodatkowa matematyka plus j. angielski w tygodniu, na weekend jeden z dziecięcych uniwersytetów.  Może w szkołach, do których chodzą ich dzieci nie ma zadań domowych, ale zastanawiam się, czy ich brzdące, podobnie jak moja córka słońce widzą jedynie przez szybę jadąc rano do szkoły, czasami (choć już nie zawsze) wracając do domu. Świeżym powietrzem oddychając przechodząc  z domu do samochodu i z powrotem.

Tymczasem nasz system edukacyjny krzyczy, że dzieci nie mogą siedzieć przed telefonem, komputerem czy tabletem, że powinny więcej czasu spędzać na podwórku. Ba… tak patrzę i myślę, że realia są takie, nasze dzieci nie mają kiedy siedzieć przed urządzeniami elektronicznymi. Chyba że późną nocą, kiedy już skończą zadania i nauczą się do sprawdzianów.

Moja córka o 18.00 poddała się i powiedziała do swojej koleżanki: Jagoda, wiesz, ja to jutro sama dokończę. Teraz wolę pójść z Toba na podwórko i się trochę pobawić. I poszły… A plakat o zdrowym trybie życia może sobie poczekać…