To nic, że nasze dziecko ma dopiero 15 lat. I to nic, że właśnie wyjechało w głąb jakiejś rodzimej puszczy z bandą bliżej nieznanych mi szaleńców. To podobno jakaś młodzieżowa subkultura, jak twierdzi córka. Podobne stroje mają, które nazywają mundurami. Do tego jakieś emblematy czy naszywki. Podobno wewnątrz są jakieś struktury i podział na podgrupy. Brzmi trochę przerażająco. Ale to nic…

Obiecałam sobie przecież, że nie będę się denerwować ani przejmować. I to nic, że napisała wczoraj, że mieszkają pod jakimiś wielkimi płachtami. I że łóżko musi sobie sama zbudować. A dzisiaj rano zadzwoniła, jak wszyscy jeszcze spali, żeby jej nie przyłapano, bo to podobno wstyd…, że wczoraj i owszem, łóżko zbudowała z czegoś, co określiła mianem drewnianych beli i sznurków, ale jedna bela (podobno przyciągnięta z lasu) jej pękła. I w związku z tym spała w jednym łóżku z jakąś koleżanką. I jeszcze powiedziała, że nie myła się od dwóch dni. I w sumie to nie wie, kiedy się umyje, bo jeszcze nie postawili sobie pryszniców…

To nic, to nic…:)

 

A jako że nie dajemy dobrych rad, bo każdy ma swój sposób postrzegania świata, to nie napiszemy wcale, że naprawdę to nic. Że nie ona pierwsza i nie ostatnia pojechała na obóz harcerski. I że taka szkoła życia przyda się zarówno dziecku, jak i rodzicom. I nie napiszemy, że jest to czas, który po całym roku funkcjonowania w kieracie szkolno-domowo-zawodowym warto wykorzystać chociaż ciut ciut dla siebie.

Wykorzystać dla siebie chociażby po to, żeby nie trzeba było za dwa tygodnie napisać: to nic droga mamo, że powyrywałaś sobie z lęku o swoje dziecko wszystkie włosy z głowy i poobgryzałaś wszystkie paznokcie… to nic, to nic…:)