Ostatnio spotkałam się z moją koleżanką. Kawa, ciastko, babskie plotki. O czym… O wszystkim i o niczym. Ale między innymi o dzieciach. Posypały się żale i narzekania: a to, że młodsza córka nie je, a że starszy syn rozrabia w przedszkolu. I że ciągle coś.

– Ale wiesz, usłyszałam prawie na koniec. – Znalazłam taki blog, na którym jakaś babeczka psycholog pisze, jak radzić sobie w konkretnych sytuacjach. Jest super. Daje konkretne rozwiązania. Mówi krok po kroku, co zrobić. Umówiłam się z nią na internetową poradę. Może w końcu ktoś mi coś doradzi.

Po dwóch tygodniach koleżanka dzwoni:

– Wiesz, jestem po pierwszych konsultacjach – mówi w słuchawkę podekscytowana. – Dostałam konkretnie rozpisany plan postępowania. Od dzisiaj zaczynam wszystko wdrażać w życie.

Po dwóch tygodniach koleżanka dzwoni ponownie. Tym razem nie słychać w jej głosie ekscytacji:

– Wiesz, mam dosyć – po drugiej stronie słyszę rezygnację. – Młody nie chce chodzić do przedszkola. Młoda wróciła do sikania w majtki, chociaż już przez trzy miesiące świetnie sobie radziła bez pieluchy. Zupełnie nie wiem, o co chodzi. Nie mam pojęcia, co się stało, że nagle tak się pozmieniali.

Usiadłyśmy przy kawie ponownie. Ponownie przegadałyśmy. Tym razem mniej koleżeńsko, a bardziej profesjonalnie: co mogło się zadziać, dlaczego jej dzieci nagle zaczęły zachowywać się dla niej dziwnie i dlaczego u nas nie znajdzie gotowych rozwiązań. Że każde dziecko jest inne. Że każdy rodzic ma swoje przyzwyczajenia, przekonania, swój temperament. I że moje rozwiązanie jest dobre dla mnie, a u kogoś innego już nie musi się sprawdzić. I że wprowadzanie czegoś na siłę bez uważności na siebie i na swoje dzieci (choćby nawet największy autorytet powiedział, że tak należy zrobić) może przynieść zupełnie odwrotne rezultaty.

Szybko okazało się, że gotowiec przesłany przez internetową panią psycholog specyficznie podziałał na moją koleżankę. Wprawdzie nie do końca się z nim zgadzała, ale za wszelką cenę postanowiła go wdrożyć w życie. I skutecznie odpierała od siebie wszelkie informacje z zewnątrz, że to nie jest jej droga… Skutecznie brnęła w głębokie fale, mimo że nie umiała pływać.

Podczas naszej rozmowy otworzyło się kilka pomysłów, koleżanka odkryła ze zdziwieniem, że naciska na niektóre rzeczy tylko dlatego, że przecież tak powinno być, a przecież tak naprawdę wcale jej na nich nie zależy. Po miesiącu Młody zaczął doceniać przedszkole, po dwóch młoda ponownie przestała korzystać z pieluchy. A koleżanka zaczęła bardziej przyglądać się sobie. Swoim reakcjom, emocjom i potrzebom. I zobaczyła, że im bardziej jest przy sobie, tym równocześnie jest bliżej swoich dzieci…